Pseudonaukowcy

Czas lektury: 7 min.

— No ni ma rady, Waldek. Trza iść…

Dwaj policjanci niechętnie opuścili przytulną budkę z kebabem i ruszyli w drogę. Gdy mijali przystanek komunikacji miejskiej, stojący tam kibice klubu piłkarskiego przyjaźnie zamachali do nich szalikami:

— Dzień dobry panom. Ładny mamy dziś dzień, nieprawdaż?

Następnie kibice rozpoczęli między sobą ożywioną dyskusję:

— A jak znajdujesz ostatni występ naszej drużyny? Odważyłbym się postawić tezę, że zawodnicy byli słabiej przygotowani — zwrócił się pierwszy kibic do towarzysza, gładząc się po wygolonej głowie.

— Ja byłbym ostrożny w ferowaniu takiego osądu. Nie znamy wszystkich aspektów przygotowań. W związku z tym nasza ocena, oparta na niepełnych przesłankach, może być nieadekwatna — zaoponował po namyśle drugi kibic bez górnego zęba, poprawiając szalik klubowy.

— Oczywiście moje twierdzenie to tylko wstępna hipoteza, falsowalna w sensie Popperowskim, która jest punktem wyjścia do dalszej dyskusji — zastrzegł pierwszy kibic w bluzie z kapturem.

Dalsza dyskusja została jednak przerwana, ponieważ nadjechał autobus. Kibice zamierzali wsiąść, ale ujrzeli w środku grupkę agresywnie zachowujących się emerytek, powracających ze spotkania wyjazdowego w hipermarkecie. Starsze panie wychylały się przez okna, machając beretami w barwach osiedlowych i skandując „Emeryt to jest potęga, emeryt najlepszy jest!”.

— Proponuję jednak dalszą drogę odbyć pieszo — stwierdził pierwszy kibic. — Nie narażajmy się, w autobusie jest zbyt niebezpiecznie.

Widząc to zajście, policjanci obrócili się na pięcie i żwawo oddalili z miejsca zdarzenia.

— Ja się im nie dziwię, że nie wsiedli. W środku dnia to strach wyjść na miasto. Dopiero wieczorem jaki taki spokój na dzielnicy, jak babki oglądają seriale — żalił się policjant swojemu koledze.

Jednak i policjantów czekały trudne chwile.

— Jak ja nie cierpię tych konferencji naukowych! Znów profesory zrobią ustawkę.

— Czemu nie chodzimy na mecze? — oburzał się drugi policjant. — Tam to rozumiem, przyjazna atmosfera i wysoka kultura osobista uczestników.

Gdy policjanci dotarli do głównej bramy uniwersytetu, zobaczyli tam gromadzących się już pseudonaukowców, których bardziej interesowała rozróba na kampusie niż przebieg sympozjum w auli. Naukowcy wyśpiewywali właśnie rymowanki deprecjonujące środowiska intelektualne przybyłe z wrogich uczelni. Kiedy jednak ujrzeli tworzący się kordon policji, dyskurs między ośrodkami naukowymi został chwilowo zawieszony. Pseudonaukowcy wspólnym frontem zwrócili się przeciw funkcjonariuszom.

— No to się zaczęło… — z rezygnacją stwierdził policjant Waldek.

Najpierw w kierunku służb porządkowych poleciały niewielkie abstrakty. Takie argumenty było jeszcze stosunkowo łatwo zbić. Ale potem w ruch poszedł poważniejszy dorobek intelektualny – dysertacje i habilitacje. Służby miały coraz większy problem z odpieraniem ataków. Gdy z jednej strony udało się obronić własne stanowisko, to z drugiej pseudonaukowcy obrzucali ich fundamentalnymi tezami.

W auli sytuacja wyglądała niewiele lepiej. Przedstawiciel jednego z wiodących instytutów usiłował referować aktualny stan badań. Audytorium przerywało mu jednak nieustannie. Najpierw zasłużony nestor stołecznych środowisk naukowych wstał i wygwizdał mówcę. Następnie młodzi doktoranci dali znać o swoich aspiracjach intelektualnych, odpalając race. Przewodniczący obrad usiłował zapanować nad zgromadzeniem, grożąc wezwaniem straży rektorskiej, ale został wyśmiany. Szczególną wesołość wzbudził cytat z wielkiego filozofa, rzucony celnie w stronę przewodniczącego.

Tymczasem najwięksi ultrasi gromadzili się dyskretnie na umówioną ustawkę za gmachem rektoratu. Byle kto nie miał tam wstępu – tylko profesorowie z dorobkiem, uznaną pozycją oraz publikacjami w kraju i za granicą. Tu się nikt z nikim nie patyczkował, ale obowiązywała jedna zasada – nie kopie się przeciwnika, którego przygniotły argumenty. Profesorowie zadawali ciosy i błyskotliwie ripostowali. Niektórzy jednak nie zdołali obronić twierdzeń i leżeli na ziemi z obitymi tezami.

Doszłoby zapewne do poważniejszych obrażeń, gdyby na miejsce ustawki nie dotarła policja.

— Waldek, łapaj Dziekana — policjant zagrzewał kolegę do zdecydowanych działań.

Główny prowodyr, znany w środowisku naukowym jako Dziekan, został osaczony i musiał się poddać argumentacji służb. Niebawem została też wyłapana reszta uczestników zajścia. Jak zwykle wszyscy pseudonaukowcy trzymali sztamę. Na pytanie, kto komu zdewastował poglądy, odpowiadali zgodnie, że tylko poślizgnęli się niechcący na hipotezach mających słabe podstawy.

Następnego dnia media relacjonowały, do jakich zniszczeń doprowadziły po raz kolejny ekscesy pseudonaukowców, ile ławek uszkodzono w audytorium, ilu policjantów odniosło obrażenia umysłowe na skutek trudnych do zrozumienia argumentów.

Bezkarność pseudonaukowców wywołała powszechne oburzenie. Rząd zobowiązał podległe służby do podjęcia radykalnych działań przeciwko rozwydrzonym intelektualistom. Najaktywniejsi pseudonaukowcy dostali zakaz wstępu na seminaria, zaś w kolejnych dwóch sympozjach mieli uczestniczyć jedynie prelegenci bez udziału audytorium. Pojawił się też postulat zamontowania w auli barierek oddzielających środowiska naukowe z poszczególnych ośrodków. Alarmowano także, że ci sami pseudonaukowcy biorą udział w konferencjach zagranicznych, wszczynając tam burdy i niegodnie reprezentując krajową naukę.

Semestr wiosenny miał się jednak właśnie ku końcowi, więc ustały konferencje i sympozja, a społeczeństwo z ulgą powitało opustoszałe uczelnie. Tylko policjant Waldemar nie zaznał spokoju z uwagi na problemy rodzinne. Musiał odbyć niejedną rozmowę dyscyplinującą, gdy doszły do niego słuchy, że syn potajemnie zadaje się z osiedlowym kółkiem matematycznym.