Podejrzany o przedsiębiorczość

Czas lektury: 5 min.

Gdy pan Trądzik, zielarz z dziada pradziada, osiągnął już kres ekspansji rynkowej w produkcji herbatek oczyszczających, postanowił otworzyć własną placówkę sprzedaży detalicznej. Udał się więc do urzędu, aby wypełnić formalności. Trafił tam jednak na tłoczących się przedsiębiorców. Jakiś czas wcześniej administracja państwowa wprowadziła udogodnienia, by przedsiębiorcy mogli wszystkie sprawy załatwiać w jednym okienku. Teraz innowacje poszły jeszcze dalej – funkcjonowało tylko pół okienka. Petenci nie okazywali jednak należytej wdzięczności, piekląc się, że załatwiają sprawy połowicznie.

Po złożeniu segregatora wymaganych dokumentów i kilkunastu kolejnych wizytach w urzędzie pan Trądzik rozpoczął w końcu urządzanie lokalu handlowego. Wtedy jednak złożył mu wizytę Nadzór Parafarmaceutyczny. Po dokonaniu lustracji Nadzór przekazał w trybie pisemnym zalecenia. Zdaniem Nadzoru absolutnie niedopuszczalny był brak bieżącej wody. Pan Trądzik wynajął więc hydraulików, którzy rozkuli ściany, po czym słuch o nich zaginął. Kolejna ekipa wykazała się większą ofiarnością, nadludzkim wysiłkiem doprowadzając rury, ale także poległa na polu chwały. Dopiero stary hydraulik, co to z niejednego kranu wodę już czerpał, sobie tylko znanym sposobem sprawił, że rurami popłynęła ciecz, chociaż nieco rdzawa.

Następnie pan Trądzik zmuszony był uzyskać certyfikat Inspekcji Higienicznej. Inspekcja zgłosiła jednak poważne zastrzeżenia co do stanu sanitarnego placówki i nakazała natychmiast zlikwidować zlew, będący rozsadnikiem bakterii i drobnoustrojów.

— Ale Nadzór polecił doprowadzić wodę — protestował pan Trądzik.

— Skoro pan wolisz dyskutować, to proszę bardzo. Nam się nie spieszy.

Gdy pan Trądzik poinformował Nadzór o poleceniu wydanym przez Inspekcję, zbulwersowany Nadzór stwierdził:

— Nie będą nam te obszczymurki wchodziły w kompetencje! Mogą sobie rzeźnika na bazarku pouczać. Masz pan pozwolenie i otwieraj sklep. W razie czego, możesz pan na nas liczyć.

Pan Trądzik obawiał się zemsty Inspekcji, ale ponosił coraz większe nakłady, a dochodu żadnego jeszcze nie uzyskał. Otworzył więc dyskretnie sklep. Jednak czujni wywiadowcy Inspekcji rychło odkryli wykroczenie. Inspekcja przyjechała na sygnale w towarzystwie oddziału specjalnego hydraulików, który błyskawicznie opanował lokal i zabrał się do demontażu zlewu. Pan Trądzik w ostatniej chwili zdołał jeszcze zaalarmować Nadzór.

Gdy Nadzór przybył, otoczył budynek i wezwał przez megafon:

— Nie ruszać się. Odłożyć klucze francuskie. Pan Trądzik ma prawo otworzyć sklep.

Inspekcja zachowała jednak zimną krew:

— Oczywiście. Ale po likwidacji zlewu.

— Nie możecie zabronić. Ustawa nie daje wam uprawnień.

— Możemy, możemy. Nie czytało się nowelizacji? — tryumfowała Inspekcja.

Nadzór stracił pewność siebie. Faktycznie, nowelizacja była tak zagmatwana, że na jej podstawie można było uzasadnić wszystko.

— Usuniemy zlew, pan Trądzik otworzy placówkę i nic nie poradzicie — śmiała się w nos Inspekcja.

Nadzór jednak odzyskał stanowczość:

— Proszę bardzo, niech otwiera. A my wtedy oplombujemy towar.

— Akurat. Najpierw musicie uzyskać nakaz.

— Doprawdy — Nadzór był zdegustowany — Już my lepiej wiemy, co musimy. Mało tego, nałożymy taką karę, że jeszcze wnuki pana Trądzika będą spłacać.

Inspekcja i Nadzór wciągnęły się w dyskusję. Przeciwnicy byli godni siebie, więc rozgrywka stawała się coraz bardziej fascynująca. Wokół lokalu zaczęli gromadzić się gapie, kibicujący poszczególnym stronom. Pan Trądzik przysiadł zdesperowany. W końcu ostatkiem sił witalnych poderwał się i, korzystając z zamieszania, wymknął się niestrzeżonym tylnym wyjściem. Tułając się po mieście, pan Trądzik odnalazł nową drogę życia i został znachorem. Żył długo i szczęśliwie. I, co najważniejsze, nikt go już nigdy więcej nie kontrolował.